Miałam smutny sen, ale po otwarciu oczu było juz lepiej. Nad głową jasny sufit sąsiadów, obok bromba jeszcze zaspany po wczorajsze pobudce na przedkorkowy wyjazd do Babci (rodzinna akcja znicz). Zza oparcia kanapy dobiegały dźwięki mataraca ugniatanego pod ciężarem witka. na chwile zniknęłam w łazience i świat salonu wyglądał już inaczej. obudził się telewizor (niefajne), ale na kuchennym blacie parowała kawa (bardzo fajne).
po przepracowanym tygodniu litościwiej podchodzę do pory wstawania, ale czas wydaje się skurczony, szybszy. "o matko, już listopad, jak to się stało, przed chwilą był lipiec", powiedziałam wczoraj do agaty. właściwie nie wiem, co to za różnica, czy biegnie szybko, czy wolno. wszystko mamy w głowach, cały zasób wymyślonych trosk. po co martwić się o czas?
w niedziele ma się rozciągać w nieskończoność.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
dziś wtorek, a właściwie jego wieczorny fragment natchnął mnie do myślenia. za wrocławskim oknem mgła, widoczność jakieś 2 metry. magicznie, tajemniczo, intrygująco, zamyślona...
pat:)
Prześlij komentarz