poniedziałek, 29 września 2008

hesja

parę razy wystawiałam twarz do slońca, żeby poczuć jak miło grzeje mi skórę, choć wiedziałam, że juz nie opala. świeciło z boku, nad głową miałam poszarzałą już od deszczy markizę, wokół zieleń, stwórcę miejskich przydomowych ogródków.

w księgarni poprosiłam grzęznącą w gardle niemiecczyzną o hessego. mieli, oczywiście. postanowiłam w końcu się odważyć, narazić się na codzienny widok okładki z hermetycznie jeszcze zamkniętym dla mnie tekstem, który tyle dla mnie znaczy. das glassperlenspiel.

i poznałam pewną kobietę. choć widziałam ją juz wcześniej kilka razy, nie wiedziałam, że jest taka piękna. spacerowałyśmy po lesie, światło migotało, korzystałyśmy z chwilowej separacji od męskich głosów.

prosty koniec tygodnia, bez pretensji i oczekiwań, daleko od domu: znowu, wreszcie. (nawet nie bałam się lecieć, poczułam nawet dawną radość przy starcie, kiedy fotel pcha mnie do przodu i coraz mocniej czuję kazdy kawałek pleców.) bez większych potrzeb poza wzajemnym towarzystwem. no i z pyszną kuchnią.