nagle pustkę polany chochołowskiej wypełnił dzwiek, spadł gdzieś znad mgły i wypełnił przestrzeń. minąwszy drewniana bacówkę, dostrzegłam skąd pochodził. stado podbiegało kilkanaście metrów i stawało w oczekiwaniu kolejnego okrzyku człowieka i szczeknięcia psa. a głuchy, blaszany dźwięk dzwonków towarzyszył ruchowi, ustępując co chwila okrzykom i szczekaniu. zmieniały się. ruch - bezruch, dzwonienie - okrzyk, szczekanie.
na wołowcu chmury, rzeczywistość w białe plamy. najlepiej fotografować to, co blisko.
nie dało się spieszyć na bus do palenicy, kto by się nie zatrzymał?
wtorkowy cel, rysy, zdjęcie sprzed opustoszałego schroniska przy morskimoku (bo rano, bo remont drogi).
cała prawda o rysach, od strony słowackiej podejście jak po stole.
widok na słowacką stronę, zza chmury.
z powrotem na dole :) trudno było nie potykac się o kamienie, prawdziwe powłóczenie nogami od zejścia spod czarnego stawu. ale herbata nad morskim okiem i drogą do palenicy szło się już całkiem raźnie w towarzystwie przemiłej pary z olsztyna.
widok ze szpiglasowego wierchu.
tez szpiglasowy.
z przełęczy szpiglasowej w stronę doliny pięciu stawów polskich, widać wielki, czarny i zadni; ale ten kawałek szlaku miałam juz za sobą - zejście do morskiego oka.